Bandyci podpalili wczoraj schronisko dla zwierząt przy ul. Madalińskiego w
Gdańsku Oruni. Zginęło pięć psów. Spłonęło całe zaplecze
weterynaryjne. Straty to ok. 100 tysięcy złotych. - Ewidentne podpalenie -
stwierdza nadkom. Henryk Jabłoński, zastępca komendanta komisariatu
na Oruni. - Ogień podłożono w trzech miejscach.
- Nie wiemy komu mogło na tym zależeć - mówi Katarzyna Kwasek,
kierownik schroniska. - To przecież bestialski mord. Ktokolwiek to zrobił,
nie miał serca. Przepraszam, ale nie mogę teraz o tym mówić. Nie
zostało nam prawie nic. Spalone schronisko potrzebuje pomocy. Prężnie
zaangażował się w nią Wydział Infrastruktury Urzędy Miejskiego w
Gdańsku. - Kupujemy dla placówki trzy kontenry, w których powstanie
m.in. nowe ambulatorium - zapewnia dyrektor wydziału Antoni Szczyt.
Słup czarnego dymu pojawił się nad schroniskiem około godziny 0.30.
Wezwano straż pożarną. Po kilku minutach cztery zastępy w sile 15
strażaków były już na miejscu. Rozpoczęto akcję. - W pierwszej kolejności
musieliśmy opanować palący się barak. Później - nie dopuścić, by zajęła
się konstrukcja, która stała zaledwie metr od niego - mówi Piotr
Porożyński, rzecznik gdańskiej straży pożarnej. - Udało się. O godzinie
2.53 ostatni wóz zjechał do bazy. Pożar był trudny, bo wykryliśmy kilka
źródeł ognia. - Mówiąc dokładniej, podpalacz podłożył ogień w trzech
miejscach - dodaje Marta Grzegorowska, rzecznik KMP Gdańsk. - Tak
postępują ludzie, którym na dużym pożarze bardzo zależy.
Pracownicy schroniska byli wczoraj zdruzgotani. W rozmowie z naszymi
reporterami nie powstrzymywali łez. - Ogień strawił ambulatorium,
pomieszczenia szpitalne, kuchnię i magazyn, w którym przechowywano
karmę. Nie mamy teraz nic, oprócz telefonu. Nawet prądu nie ma - mówi
Katarzyna Kwasek, kierownik schroniska. - Nie wiem, kto to zrobił, ale nie
miał serca. Zginęło pięć naszych psów. Cztery zostały zaczadzone, a
jednego znaleźliśmy nad ranem pod stertami spalonych szmat.
Dochodzenie w sprawie podpalenia prowadzi komisariat policji na Oruni.
Jak ustaliliśmy, funkcjonariusze nie otrzymywali zgłoszeń, że komuś
przeszkadza taka lokalizacja gdańskiego azylu.
- Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Ludzie przywykli do tego
schroniska - stwierdza nadkom. Henryk Jabłoński, zastępca komendanta
I KP. - Prowadzone czynności operacyjne pozwolą jednak sprawdzić
wszystkie okoliczności podpalenia. Mam nadzieję, że ujęcie sprawcy to
tylko kwestia czasu. Schronisko przy ul. Madalińskiego prowadzone jest
przez Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Od 4 do 11 października
można było tam przyjść na Dni Otwarte Schroniska. W tym czasie
przypadał bowiem Światowy Tydzień Zwierząt. - Kto by pomyślał, że kilka
dni po tych obchodach spotka nas taka tragedia - powiedziała nam jedna
z pracownic azylu.
Schronisko przy ul. Madalińskiego prowadzone jest przez Towarzystwo
Opieki nad Zwierzętami. - Straty sięgają 100 tys. złotych - mówi Jarosław
Zieliński, zastępca prezesa TOZ w Gdańsku. - Teraz musimy kupić lub
wydzierżawić kontenery, bo bez zaplecza weterynaryjnego nie da się
prowadzić azylu. Na razie psy będą korzystać z lecznic na terenie
Gdańska. Swoją pomoc zaoferował już Urząd Miejski w Gdańsku.
Wczoraj w schronisku pojawił się pracownik Wydziału Infrastruktury
Miejskiej. - Postanowiliśmy zakupić dla schroniska trzy kontenery, w
których zostanie stworzone całe zaplecze dla psiaków - mówi dyrektor
wydziału, Antoni Szczyt. - Chcemy, aby to przedsięwzięcie zamknęło się
w 20 tysiącach złotych.
Pomóż. Jeżeli możesz wesprzeć schronisko finansowo, zgłoś się
bezpośrednio do jego pracowników: Schronisko dla Zwierząt w Gdańsku
Oruni, ul. Madalińskiego 1a, tel. 309-43-42. Jeśli wiedziałeś osoby
kręcące się w pobliżu schroniska lub możesz pomóc policji w ustaleniu
sprawców, zadzwoń pod nr tel. 309-02-85 lub 997.
Źródło: Dziennik Bałtycki (wit), 2002-10-17
|